Kolki razoŭ betanujuć‑asfaltujuć placoŭku, a ŭsio roŭna to tut, to tam zielaniejuć kvołyja travinki. Jak jany tolki prabilisia, takija tonieńkija i słabyja z vyhladu? Adkul u ich heta niespadziavanaja siła?
Stahodździami zabaraniali movu, potym vybivali i vystrelvali tych, chto advažyŭsia havaryć na joj, składać vieršy j pieśni dy klikać za saboj inšych. Razhaniali sojmy i schody, irvali ściahi, truščyli botami «Pahoniu». Prachodzili dziesiacihodździ, stamlalisia, zamaŭkali, emihravali tyja, chto byŭ nia zhodny z panujučym ładam. Nie byvaje materyjału, što nie viedaje stomlenaści. Chto rasčaravaŭsia, a chto źviŭ sabie pryvatnaje ŭtulnaje hniaździečka, vysłaŭšy jaho zamiežnymi hrantami. I nia stała nadziei. I pavieryli tyja, chto ŭviersie — usio, možna supakoicca, «terytoryja začyščanaja».
I tady źjavilisia jany. Niečakana. Zusim maładyja, biaz dośviedu pieramohi — ale biez rasčaravańnia parazami.
Kažuć — jany ž jašče dzieci. Niapraŭda — jany ŭžo darosłyja. Dzieci, a dakładniej, ździaciniełyja — heta tyja, što bubniać: «Čavo jaščo nada? Žyźń naładziłaś, ukałyvać nada!» Heta tyja ź dziciačaj naiŭnaściu nie razumiejuć, što kali niama budučyni, dyk nia budzie j siońniašniaha dnia. Što nie dajedzie da mety ciahnik, jaki skiravaŭsia na tupikovy šlach.
A hetyja, maładyja, — zrazumieli. Ci adčuli — jakaja roźnica, — rozumam, intuicyjaj, sercam, — istotna, što bačać sutnaść rečaŭ.
Zrazumieŭ i režym, z kim maje spravu. Usia sudovaja mašyna, kastałomy sa «specnazu», stukačy i čynoŭniki, — takoje vojska nie pasyłajuć suprać słaboha praciŭnika. Taksama i ŭ hetych jość intuicyja, «niuch», jaki padkazvaje — kali nia spyniš ciapier hety strumieńčyk, dyk zaŭtra jon stanie burapiennym patokam, jak kaliś pisali paety. I źniasie ich uładu da djabła.
Tak jano ŭrešcie i adbudziecca. Sumnieńniaŭ być nia moža, bo ŭsiudy tak adbyłosia.
I, mahčyma, razyducca šlachi ŭ byłych paplečnikaŭ, u tych, chto ciapier siadzić u adnoj kamery, na adnoj «chimii». Bo — žyvyja ludzi, i ŭ kožnaha svaje ambicyi, svaje ŭjaŭleńni ab žyćci, svaje mahčymaści.
I nia raz nastanuć zmročnyja chviliny — a ci za heta zmahalisia? Ci pra takoje maryli?
I heta niepaźbiežna. My tut, u Vilni, nia raz dumajem — ci takoj nam bačyłasia Litva z barykadaŭ kala Sojmu? Viadoma, nie zusim takoj.
Ale sprava zavieršana. Kraty pałamany. I zaścienki KHB — usiaho tolki muzej. Žachlivy, ale muzej, nie turma.
Vybar zrobleny. Jak u staroj kazcy — niachaj nie zaŭsiody syty, ale biez ašyjnika.
Mnie nie padabajecca prezydent Litvy — za jaho amorfnaść i bieschrybietnaść. Ale mnie padabajecca, što ani mianie, ani žurnalistaŭ, jakija vykazvajuć takija ž pohlady ŭ lehalnym druku, nichto nie štrafuje i nie sadzić u turmu.
Mnie nie padabajecca mnohaje ŭ litoŭskim mastactvie. Asabliva ja nie lublu miascovych mastactvaznaŭcaŭ. Ale ja ščaślivy ad taho, što siarod ich niama «mastactvaznaŭcaŭ u cyvilnym».
Nie zadavolenyja ŭ nas svaim žyćciom i sialanie. Ale jany pracujuć na svajoj, ułasnaj ziamli, jakaja zastaniecca ichnym dzieciam i ŭnukam. I nichto ź jaje nia zhonić. A kali pasprabuje, dyk jość sud, jaki nie padparadkoŭvajecca ni prezydentu, ni ŭradu. I ŭsio roŭna, i ŭ nas žyćcio — nia miod. A kali było — miod?
Niezdarma ž dzicia, naradziŭšysia, płača.
A ŭ Biełarusi ŭsio bolš dziaciej, što kinuli płakać dy zmahajucca, kab mieniej było płaču na hetaj ziamli. I ich nie złamać turmami, štrafami dy represijami.
Jany — jak žyvaja vada, ad jakoj uvaskreśnie Biełaruś.





