Na pieršy pohlad, «Voziera radaści» Viktara Marcinoviča ŭjaŭlaje saboj panaramu taho, čym žyvie i što spažyvaje ŭ kaviarniach sučasnaja moładź. Taja, što tulicca pa internatach z kuchniami na paviersie, u najmanych kvaterach z abadranymi špalerami i śpić na matracach z «palityčnaj kartaj śvietu», namalavanaj raźlitym absientam. Uličvajučy toj faktar, što ŭ knizie zamała hadžetaŭ, hieroi viedajuć, jak karystacca biblijatekaj, ustupajuć u realnyja stasunki i zbolšaha viaduć razmovy ŭ niepasrednaj kamunikacyi, a nie praz techničnyja pryłady, možna mierkavać, što hetaja kniha ŭsio ž pra tych, kamu zaraz pamiž tryccaćciu i saraka.

Pry hetym ja schilnaja ličyć, što metavaja aŭdytoryja ramana — dvaccacihadovyja, bo hałoŭnaja hierainia knihi šukaje na jaje staronkach adkazy na pytańni, jakija vostra stajać u hetym uzroście: adnosiny z baćkami, adukacyja, kachańnie, samavyznačeńnie, pošuk siabie ŭ prafiesii i hetak dalej. Padazraju, što ludziam starejšym peŭnuju kolkaść infarmacyi treba budzie prosta huhlić, kab zrazumieć realii, pra jakija viadziecca havorka ŭ knizie. Asabliva heta datyčycca hastranamičnych dzivosaŭ, rassmakavanych hierojami ŭ kaviarniach, restaracyjach i kłubach, bo kniha adnaznačna nie pra kapučyna, irłandskuju kavu i navat nie pra łate. Chacia huhlić daviadziecca ŭ lubym vypadku, tamu što nie tak šmat navat vysokaadukavanych i prasunutych čytačoŭ, katoryja vałodajuć mienavita tym miksam miemaŭ i viedaŭ, što i aŭtar. I mnie ŭjaŭlajecca, što raman źjaŭlajecca hipiertekstam nie tolki pa ŭnutranaj struktury, ale i pa svaich pazatekstavych sensavych suviaziach, jakija adlustroŭvajuć bahaty dośvied aŭtara jak čytača, žurnalista i mastactvaznaŭcy.

Pra takija knihi pryniata kazać, što jany napisanyja kryvioju, ale novy raman Viktara Marcinoviča vyklikaje ŭ mianie asacyjacyju z apieracyjaj na adkrytym sercy. Pryčym uražańnie takoje, što aŭtar robić jaje sam sabie. U pieršuju čarhu takaja asacyjacyja źviazanaja z hałoŭnaj temaj tvora, jakuju ja mahła b vyznačyć jak biezvynikovaje imknieńnie da ščaścia i ŭładkavanaści ŭ śviecie, dzie ciabie niama kamu lubić, bo maci pamierła, a baćka całkam adasablajecca ad ciabie jak ad nieparazumieńnia. Viktar Marcinovič zastajecca viernym sabie i ŭ idei tvora, jakaja moža być sfarmulavanaja nastupnym čynam: ščaście, pośpiech i dabrabyt mahčymyja tolki ŭ demakratyčnaj krainie ź pierajemnaściu tradycyi i historyi. I toje pry ŭmovie, što ŭ ciabie jość adpaviedny strachavy polis.

Šmat u čym nieŭładkavanaść, zaniadbanaść hałoŭnaj hieraini Jasi jość nie tolki vynikam žorstkaści baćki, jaki pazbaŭlaje jaje maci, pakidaje dačku ŭ internacie ci, karystajučysia svajoj uładaj, vysyłaje ŭ pravincyju, ale i asabistym vybaram dziaŭčyny. Pry hetym aŭtar nastojliva pravodzić ideju pra toje, što nasamreč ad Jasi vielmi mała zaležyć: ni adukacyja, ni najaŭnaść (prymusovaj) pracy nie dajuć joj mahčymaściaŭ pačuvacca realizavanaj ci ŭładkavanaj. My lubim zachaplacca historyjami pra zachodnich miljanieraŭ, jakija staviać svaich dziaciej u takija ŭmovy, kali naščadki pavinnyja sami prabivacca ŭ žyćci. Na staronkach ramana takoje niemahčyma, bo hierainia robicca zakładnicaj sistemy, dzie tolki suviazi baćkoŭ dazvalajuć dzieciam dasiahnuć finansavaha i prafiesijnaha pośpiechu, kali havaryć mienavita pra vialiki pośpiech. Kamfortnaje isnavańnie ŭ śviecie vymahaje najaŭnaści peŭnaj startavaj placoŭki: baćkoŭskaj lubvi, materyjalnaj zabiaśpiečanaści i sistemnaha dabrabytu, a ŭ historyjach piersanažaŭ ramana jaki-niebudź z faktaraŭ dy adsutničaje.

Treba pryznać, što vobrazy piersanažaŭ tvora psichałahična vyvieranyja, zavieršanyja i adpaviadajuć łohicy mahčymaha śvietu ramana. Niekatoryja z hetych piersanažaŭ davoli fantastyčnyja, naprykład, dobrasardečnyja intelektuały z kaŭkazskaj dyjaspary Maskvy, jakija trymajuć načny kłub i zamianiajuć rodnuju maci (zaadno baćku i muža) dziaŭčatam, što pracujuć u ich na «kansumacyi». Adzin ź ich, Rustem, cytuje Nicše i robicca čałaviekam, jaki ŭ biazdušnaj Maskvie biarecca apiekavacca niaščasnym dziaŭčom, što zimoj hreje nohi ŭ kiedach na kanalizacyjnym luku. Nie budu śćviardžać, što heta niemahčyma, bo niekali sama na Biełaruskim vakzale sustreła bratoŭ Bryloŭ (praŭda, u bandu jany mianie nie paklikali: mahčyma, tamu, što ja była nie ŭ kiedach, stajała nie na luku, nie mieła pry sabie instrumienta dy i ŭ pryncypie nie ŭmieju hrać.) Jak havorycca, «inakš kina b nie było».

Niejkija niečakanyja rysy charaktaru, učynki hierojaŭ padrychtoŭvajucca i abhruntoŭvajucca aŭtaram u kanvie apaviadańnia. Ščyra kažučy, paśla pieršaha pračytańnia tekstu ŭ mianie byli sumnievy nakont «vypisanaści» niekatorych piersanažaŭ. Naprykład, mnie padałosia, što Jasiny zalacańni da pryvidnaha kachanaha-archieołaha («Skažy, ty, moža, čuŭ ci sprabavaŭ… Što takoje kachańnie?») «vybivajuć» jaje z vobraza i źjaŭlajucca niepraŭdapadobnymi, ale ŭvažliva pieračytaŭšy hety pasaž, ja znajšła eksplicytnyja tłumačeńni aŭtara ŭ dačynieńni da dziejańniaŭ i vykazvańniaŭ hieraini. Toj fakt, što Jasia źnikaje i chavajecca ad kachanaha, zamiest taho kab adhuknucca na jahonaje zaprašeńnie naviedać łahier archieołahaŭ, vyklikaŭ reśpiekt i supakoiŭ, zapeŭniŭšy mianie jak čytača, što aŭtar dobra viedaje žanočuju psichałohiju i nie sfalšyviŭ u hetaj pieśni pra kachańnie. Pryznajusia, čas ad času mnie rabiłasia dziŭna, što kniha napisanaja mužčynam: nastolki praŭdziva pieradadzieny ŭ joj vyklučna žanočy dośvied, naprykład, scena straty hałoŭnaj hierainiaj dziciaci.

Što datyčycca hałoŭnaj hieraini, to jana sama — nikomu nie patrebnaje, nielubimaje dzicia i zastajecca ŭ hetym vobrazie praz uvieś raman, nie budučy ni admoŭnym, ni stanoŭčym piersanažam. Jasia — heta dziaŭčynka, čyja duša zhvałčanaja biezadkaznymi pavodzinami blizkich joj darosłych ludziej i taho biezabličnaha mnostva, jakoje trymcić pierad uładaj jaje baćki i jaho hrašyma. Pry hetym praz svaju dramatyčnuju historyju Jasia nie ŭsprymajecca jak dziaŭčynka z elitnaha katedžnaha pasiołka i nahadvaje chutčej pravincyjnaje dziaŭčo, jakoje ŭsimi praŭdami i niapraŭdami prabivajecca ŭ stalicy (stalicach), sprabujučy choć dzie-niebudź začapicca i vyžyvajučy na adnu sasisku ŭ dzień. Jasia vidavočna nie intelektuałka, ale i nie pazbaŭlenaja zdarovaha hłuzdu. U jaje čystaje serca, katoraje nie zaplamlivaje ni ŭbohaść «pieršaha kachańnia», ni abyjakavaść baćki, ni praca «matylkom» u maskoŭskim kłubie. Paćviardžaje heta i toj fakt, što kali baćku aryštoŭvajuć, Jasia nie złaradničaje, a kidajecca nasić jamu ŭ turmu pieradačy. Chacia, moža być, heta prosta jaje spadzieŭ narešcie zrabicca dla baćki asablivym čałaviekam, jakomu da taho ž zakonam adzinamu dazvolena mieć da aryštanta dačynieńnie.

Baćka Jasi Siarhiej Jurjevič, zdavałasia b, zakončany zładziej, taksama paŭstaje naprykancy ramana ŭ nie zusim vidavočnym vobrazie čałavieka, jaki maje serca. Śviedčańniem źjaŭlajecca toje, što jon, jak my možam mierkavać, vykupaje kanfiskavanuju ŭ Jasi lampu, ź jakoj i ŭ jaho, mahčyma, źviazanyja ciopłyja ŭspaminy pra Jasinu maci. Ale znoŭ ža — Siarhiej Jurjevič trymaje hetuju lampu ŭ svaim patajemnym pakoi — tolki dla siabie, nie viedajučy (albo nie žadajučy viedać), jakija pakuty pieražyvaje jaho dačka z nahody straty hetaha darahoha joj pradmieta.

Adzinym biassprečna admoŭnym, na maju dumku, piersanažam ramana jość infantył Kościk, pryznačany Jasiaj na rolu pieršaha mužčyny. Ni na što samastojna nie zdatny mamčyn synok z elitnaha asiarodku. Źniešnie padobny da vyradžencaŭ Habsburhaŭ, Kościk namiakaje na svajo arystakratyčnaje pachodžańnie i pavodzić siabie jak haspadar žyćcia, adrazu ž stračvajučy fanaberyju, kali na dalahladzie źjaŭlajecca kłapatlivaja mamka. Praŭdu kažučy, Kościk ź jaho ahidnymi žytnimi vusami vyklikaŭ u mianie jak u amatara biełaruskaj historyi chvalavańnie, ci nie paśmiejvajecca Viktar Marcinovič ź biełaruskaj šlachty, ale, zdajecca, usie łaŭry tut dastalisia spadčynnaj aŭstra-vienhierskaj arystakratyi. Pryznajusia, aŭtar prymusiŭ mianie spačuvać navat brydkamu zdradniku Kościku ŭ scenie, kali toj kiruje mašynaj padčas adnoj z svaich pieršych pajezdak za styrnom, a heta śviedčyć pra piśmieńnickaje majsterstva Viktara Marcinoviča.

Niežadańnie piśmieńnika rabić svaich hierojaŭ adnaznačna stanoŭčymi ci admoŭnymi havoryć nie pra niadbajnaść ci paviarchoŭnaść aŭtara, a pra peŭny kanceptualny padychod da žyćcia i ludziej i najaŭnaść hustu. Kniha ni ŭ jakim razie nie źjaŭlajecca lohkim čytvom i patrabuje hłybokaha asensavańnia. Viktar Marcinovič moža nadavać peŭny hłamurny nalot navat pravincyjnym Małmyham i ich nasielnikam, ale krytyka aŭtarskaj padačy vobrazaŭ i idejaŭ ramana jość, chutčej, pretenzijaj da rečaisnaści, čym da tvorčaha mietadu piśmieńnika.

Mnie asabista spadabalisia šmat jakija vobrazy, razvahi i chady ŭ knizie. Naprykład, vobraz duba, jaki adlustroŭvaje prymchlivaść, pahanski śvietapohlad biełarusaŭ i tatalnuju admovu padparadkoŭvacca jakomu-niebudź načalstvu tam, dzie havorka viadziecca pra rečy istotnyja dla sistemy vieravańniaŭ naroda. Impanujuć mnie i razvažańni pra toje, čamu ludzi vybirajuć pakłaniacca mienavita Ahnie, Carycy Nieba i Ziamli, a nie Bohu ci Maci Božaj: bo harotnica, a značyć, zmoža zrazumieć našyja kryŭdy. Vykazvać padobnyja dumki — sprava niaŭdziačnaja i dastatkova niebiaśpiečnaja, tamu što zakranaje pytańnie viery. Ale ŭ abodvuch vypadkach aŭtar demanstruje samaironiju i vydatnaje razumieńnie nacyjanalnaha charaktaru biełarusaŭ. Zasłuha Viktara Marcinoviča ŭ tym, što jon vierbalizuje važnyja kancepty duchoŭnaha žyćcia našaha naroda (chacia, na moj pohlad, kult Carycy Ziamli i Nieba nasamreč idealizuje našych suajčyńnikaŭ, ale mastacki tvor zaŭždy jość peŭnaj idealizacyjaj rečaisnaści).

Cikavym jość i vobraz urahanu, jaki trochi biantežyć, bo paŭstaje na staronkach ramana hetak ža niečakana, jak i nalataje ŭ žyćci. Ja miarkuju, hety vobraz vykarystoŭvajecca aŭtaram, kab papiaredzić, što Jasinym čarhovym vialikim nadziejam na pryhožaje žyćcio, «jak va ŭsich», nie nakanavana spraŭdzicca.

I ŭsio ž «Voziera radaści» pakidaje kropielku nadziei, u adroźnieńnie ad papiarednich tvoraŭ Viktara Marcinoviča. U strašnaj apošniaj scenie ŭ PAZiku na Małmyhi, dzie my bačym patencyjna niaščasny los čarhovaha dziciaci, nikomu nie patrebnaha i lišniaha, bo ŭ jaho maci niama ŭžo sił na luboŭ, a baćka — dyhrejd-ałkaholik. Hety spadzieŭ vyražajecca ŭ tym, što pobač z pakinutym chłopčykam apynajecca Jasia i suciašaje jaho, doračy jamu svaju niedasiažnuju maru pra Voziera Radaści na Miesiacy. Zdajecca, heta adzinaje, za što moža začapicca śviadomaść maleńkaha čałaviečka ŭ chranična chvorym socyumie.

Chočacca adznačyć vysokuju jakaść pierakładu knihi na biełaruskuju movu, vykananaha Vitalem Ryžkovym. Raman čytajecca jak aryhinalny tvor, i tak lohka zabyć, što jon napisany Viktaram Marcinovičam pa-rusku. Taksama i afarmleńnie vokładki, na moj subjektyŭny pohlad, vyjhraje ŭ paraŭnańni z ruskamoŭnym vydańniem. Mnie taki dyzajn padajecca vielmi ŭdałym, bo jon prymušaje razvažać i pieradaje hłybinnyja sensy ramana.

Kniha «Voziera radaści» — mocnaja, składanaja, šmatpłanavaja, i jaje nielha da kanca zrazumieć, čytajučy naskokam. Zastajecca tolki pažadać, kab Viktar Marcinovič padaryŭ što-niebudź takoje niepasredna biełaruskaj litaratury.

Клас
0
Панылы сорам
0
Ха-ха
0
Ого
0
Сумна
0
Абуральна
0

Chočaš padzialicca važnaj infarmacyjaj ananimna i kanfidencyjna?