I

Sonca akurat uzychodziła pa-nad zialonaj hładździu kanała, kali ŭ płotnaj ranišniaj smuzie razdalisia dobra znajomyja va ŭsich vakoličnych miastečkach lapusy bosych stupakoŭ pa vilhotnym kamiennym bruku. Tyja kroki počastu pieraryvaŭ bolš nasyčany j hučny šorhat drobnaha žviru, ale jon chutka ścichaŭ, i lapusy, dzvančejšyja raniejšych, viartalisia ŭ ranišniuju prastoru j zatrymlivalisia tam najdaŭžej. To, jak było viadoma tut kožnamu, išoŭ na ranišni špacyr Jakub Basanožnik. I, dumaju, uvažlivy čytač užo śkiemiŭ, adkul Jakub zajmieŭ hetuju mianušku. Huk jaho krokaŭ niemahčyma było zbłytać ani z čym inšym. Zdajecca, sama pryroda nadzialiła Jakubavy stupaki takimi vyraznymi j duža specychvičnymi akustyčnymi ŭłaścivaściami. Kali b možna było choć jakimiści słovami abmalavać hety niepaŭtorny huk — daliboh, čytaču, ja b z usiaje mocy imknuŭsia da hetaha. Adnak kančatkova zdolnaści adtvarać śviet pačućciaŭ u abstraktnych nazovach ja tak i nie zajmieŭ, jak ni namahaŭsia taho zrabić. Mo tamu, što huk hety byŭ nastolki asablivy j nastolki nie padobny da taho, što ŭtvarali ŭsie inšyja ludzi padčas svaje chady; zdavałasia, što źjava hetaja suto pryrodnaha panstva, najnaturalniejšaja, niepadrobnaja ŭ svajoj prostaści. Mo tamu za hukam hetym, dzie b jaho ni čuli, ciahlisia, jak začaravanyja, dzieci, choć baćki ŭsialak zabaraniali im toje rabić. Ale hodzie apiavać lapusy. U rešcie rešt čałaviectva, ahulnymi namahańniami, usio ž zdoleła zrabić niešta bolšaje za ich.

Tym bolš, što ŭ chvilinu, kali my zaśpieli Jakuba, jahonyja kroki ŭžo paśpieli ścichnuć. Čamu?

Ułasna ŭ hetuju chvilinu vialikaja niazhrabnaja Jakubava postać užo złažyłasia ŭ niešta nie takoje vysokaje, ale ŭsio ž nia mienšaja za jaho, i vialikaja kałmataja hałava vyciahłasia dzieś unizie j ledź što nia ŭroŭni ź niarušnaju pavierchniaju zialonaj vady. Jakraz u hetaj pazycyi jaho j zaśpieŭ, krom nas, hurtok dziaciej, što jšli ranicaj da prychodzkaj škoły z susiedniaha miastečka.

— Što ŭpilnavaŭ, Basanožniku? — zakryčali jany da jaho, podbieham nabližajučysia da taho miejsca, dzie Jakub schiliŭsia pa-nad kanałam.

Jakub ža moŭčki vyciah svaju doŭhuju pravicu, jakaja ŭžo trymała kijok, zrobleny z halinki, i štoś namahałasia hetym kijkom začapić u vadzie. Pakidaŭšy ryštunak, dzieci pasieli vakoł jaho j zasiarodžana paŭziralisia ŭ kropku, dzie kaniec halinki chavaŭsia ŭ vadkuju zieleń.

Pa niepraciahłym časie Jakub vyciah-taki znachodku ŭ travu na bierazie: to byŭ izdochły husak. Dzieci abstupili jaho ščylnym kołam, ładnaj častkaj jakoha, jak piačatka na piarścionku, było mažnaje tułava Jakuba.

— Husak… — zachoplena prašapacieŭ niechta ź dziciačaha koła.

— Hety husak — heta ja, — šamklavym basam, pavolna j raściahnuta, jak na ŭračystaści, pratrubiŭ Jakub.

— Jak, Basanožniku, jon ža izdochły! — ździŭlena pieraviali na jaho vočy dzieci.

— Tak, tak! Ja byŭ žyviejšy da naradžeńnia j umieŭ lotać. A zaraz ja z vami j užo ničoha nie mahu.

Na taki pavarot niechta z koła tycnuŭ u Jakuba palcam. Usie astatnija zadumienna hladzieli na šeruju biaschvormiennuju tušku žyvioliny.

— Ale ž ty nie pratrymajeśsia pad vadoj bolš za try chviliny, — pierakanana zaŭvažyła niejkaje dziecko.

— Ja trymaŭsia pad vadoj try dni, kab prypłyści siudy.

Dzieci niedavierliva zirnuli na Jakuba.

— Vialikaja rybina niesła mianie kanałami Flandryi z Paŭnočnaha mora. My prapłyli ich usie, — uźnios palec uharu Jakub.

— A čamu ž parach Johan kaža, što ty prybyŭ da nas z uschodu?

— Dzie ŭ vas uschod, tamaka ŭ mianie jo poŭnač. Parach Johan nie zaŭsiody kaža, što jon viedaje — a što inšyja viedajuć. Hetak možna pamylicca.

Dzieci jašče pamaŭčali, až poki niechta nie spachapiŭsia, što jany spaźniaćmucca ŭ škołu. Jany borździeńka pachapali svoj ryštunak i šumnym hurtom, jak adzin, vypravilisia ŭ darohu. Adyjšoŭšy kolkisot krokaŭ, jany pačuli:

— Hetak i pieradajcie parachu: Jakub Basanožnik — miortvy husak… Jon tutaka, kab murašy mieli što jeści…

Dzieci machnuli jamu na raźvitańnie. Badaj usie zvykli da hetakich prymchaŭ. Akrom, mažliva, paracha Johana, chacia j jon užo nia nadta pierajmaŭsia z taje pryčyny.

Hetaki byŭ Jakub Basanožnik, dzivosny j prosty, j piarviejšy z błaznaŭ.

II

Toj kutočak, jaki tak mocna ŭpadabali stupaki Jakuba j dzie my jaho ŭłasna j zaśpieli, zaviecca Flandryja. Zusim nievialički j, mahčyma, zamały dla recha jaho mahutnych lapusaŭ — bo jon składaŭ usiaho-ž-ści kolki honiaŭ taho miejsca, dzie była koliś jahonaja chata — jon byŭ raźliniejavany, jak sšytak, uzorna roŭnymi roznakalarovymi palami z duchmianymi, razbujałymi kałaskami žyta j nievialikimi vyspami dzikich krasak. Va ŭsialakuju hadzinu sodniaŭ, kali b chto ni minaŭ hetyja miaściny, usia tutašniaja prastora śpiavała minaku šmathałosnym ptušynym choram, bo za kolkaśćiu śpieŭnych ptušak Flandryja paspračajecca ź jakim inšym miejscam značna śpiakotniejšych krain planety, navat i nie adnastajnaj chałodnaj poŭnačy. Niemałaja sprava — ciopłyja akijanskija ciačeńni. Kolki značna vyhodniejšych u svajoj heohrachvii miejscaŭ, pazbaŭlenyja hetych ciačeńniaŭ, nia mohuć pachvalicca hetakaj raznastajnaściu! 

Kutok hety jo nastolki malaŭničym i nastolki samapadobnym, što niekali (užo stahodździe tamu jak) adzin moj kaleha ź inšaha boku ziamnoj kuli, niečakana dla siabie j naviečna dla ŭsiaho śvietu, źnitavaŭ tyja dva słovy ŭ adzin, nierazryŭny ŭžo paniatak — pali Flandryi. I ŭ tych paloch, choraša ŭbranych kraskami, nieprykmietnymi sielskimi ściežkami lubiŭ padarožničać Basanožnik.

Byŭ śpiakotny dzień pačatku leta, kali jon išoŭ polem, dzie ŭžo pracavali, uhnuŭšy hałovy, sialanie. Było vidać tolki, jak raz-poraz vytyrkalisia z-za zbažyny ich sałamianyja kapielušy — tady mokryja, zaharełyja tvary nadta kantrastavali z nasyčanym koleram zielaniny. Niechta z hurta ŭhledzieŭ Jakuba.

— Hej, Basanožniku! Kudy šybuješ?

— Nikudy. Jak ja mahu kudyści jści, jak ja nia maju, adkul vypraŭlacca?

Sielanin, vyprastaŭšysia, zadumienna pačuchaŭ patylicu. Raptam zdahadka aśviatliła jaho tvar:

— Słuchaj siudy: u staroj Julin nadoječy pamior muž, dziaciej ich śled prastyŭ, dyk niama kamu hladzieć jaje. Što jak my ŭ starosstvie słoŭca za ciabie zakiniem — žyćmieš u jaje, dahladaćmieš staruju!

— Vašyja chaty nie dla mianie, — abyjakava azvaŭsia Jakub.

— Heta čamu ž?

— Dziŭnyja ludzi… U vašych chataŭ zanadta hłybokija lochi.

— I što z taho? — ździviŭsia sielanin.

— U krajoch, skul ja, u takija lochi spuskajucca chiba z zašytym rotam. Jakubava chata — dla śviatła, i nie pryjšła časina jaje začyniać.

Sielanin skryviŭsia, niezdavoleny takim adkazam. Utaropiŭšysia ŭ ziamlu j myskom bota patuzaŭšy nievialiki kamień, jon pa chvilinie maŭčanki znoŭ pramoviŭ da Jakuba:

— Minie leta, i chałady pryjduć… Što tady rabićmieš?

— A što robić kvietka ŭ marazy? Śkidaje pialostki j staje travoju. Ubačycie j vy mianie, ale naŭrad ci paznajecie. Ale zarana dla takich razmoŭ.

Sielanin z uśmieškaju pachistaŭ hałavoju. Nieŭzabavie jaho tuzanuli siabruki j jon viarnuŭsia da pracy.

«Niechta ž pavinien zapaŭniać tyja lochi,» — padumaŭ sabie Jakub i pašybavaŭ dalej, naŭzhor ad taho pola.

III

Usio ž, šanoŭny čytaču, mušu zaŭvažyć: jakim b dziŭnavatym błaznam nia słyŭ ulubiony ŭžo taboju Jakub Basanožnik, adnak i jon mieŭ da siabie chacia b adnu spahadnuju dušu. I hetakim całkam zasłužanym siabrukom ličyŭsia miascovy syravar Kunc, jakoha sam Basanožnik klikaŭ adnamu jamu viadomym proźviskam Halendra. Byŭ to čałaviek zbolšaha zamkniony, zanurany ŭ siabie j z taje pryčyny mała znajomy miestačkovaj hramadzie. Dy heta bo j nia dziva: sam Halendra havaryŭ nikomu nie zrazumiełaj bałačkaj. Krom taho, Halendra mieŭ škodnuju dla kamunikacyi zvyčku huhnić słovy sabie pad nos, dy z takoj chutkaściu, što čuvać było chiba tolki asobnyja składy. Zbyvajučy svoj tavar na miascovym kirmašy, Halendra padnatureŭ abychodzicca ŭvohule biaz słovaŭ — dość było ŭsiaho niekalkich ruchaŭ ruk, załomaŭ palcaŭ i vyraznaj mimiki, kab parazumiecca z budź-kim na abšarach haścinnaj Chvlandryi. Ahułam ža, kali sprava tyčyłasia hrošaj, to Halendra tut byŭ vialiki mastak. Byvała, što jon padvyšaŭ košty na svoj syr až da taje pary, pakul jahonuju bałačku nie pačynaŭ razumieć i najniakiemliviejšy z pakupnikoŭ. Adnak što vypraŭdovała takija jaho bzdurnyja pavodziny? Ochci-vochci, spadarstva! Kali b vy skaštavali niekali tuju dalikatnuju materju, toj załacisty echvir z chrumstkaj skarynkaj, jaki zaviecca ŭ Halendry syram, hetkaje b pytańnie anikoli nie paŭstała prad vami. Halendry možna było daravać usio za adzin tolki paŭniutki j vahavity kruhlak. Zrešty, i siabroŭstva dvoch dzivakoŭ čaściakom śpisvali na toje, što ŭžo nadta łasy byŭ Basanožnik da Halendravaha syru, a płacić jamu, jak viadoma, nie było čym. Ale to, biezumoŭna, byli žarty, a to j namovy złamyśnikaŭ. Sapraŭdnaja ž pryčyna palahała ŭ tym, što Jakub, jak ni dziŭna, viedaŭ asobnyja słovy z toj bałački, ci prynamsi padobnyja da ich. Hutarku ich narmalovaj pryznać było ciažka. Zazvyčaj vyhladała heta nastupnym čynam. Basanožnik abjaŭlaŭsia na chvermie Halendry akurat u takuju hadzinu, kali toj najbolš byŭ zaniaty pracaj, i zajmaŭ niedzie vodstarań miejsca naziralnika. Peŭny čas jon moŭčki vysočvaŭ svajho siabruka, jaho źjaŭleńni j źniknieńni miž haspadarčych pabudoŭ i ŭžo pa niekatoraj paŭzie zakidaŭ tamu niejkaje słoŭca — prykładam, «žabrak» abo «krama». Tady Halendra prypyniaŭ pracu, razdavaŭsia ŭ zamrojnaj uśmiešcy, jak byccam pryhadvajučy niešta, i pačynaŭ marmytać sabie pad nos — i abaviazkova ŭ jaho havorcy možna było ŭčuć zakinutaje słova. I hetak Basanožnik ciahnuŭ ź im «razmovu», až poki ŭkraj rasčuleny Halendra nie pryhaščaŭ jaho śviežakom z svajoj syravarni.

Ale chiba nia bolšym amataram Halendravych vyrabaŭ u akruzie ličyŭsia parach Johan, što duža razdražniała Basanožnika, bo toj taksama panadziŭsia adviedvać syravarniu, praz što, byvała, Jakubu nie vypadała aničoha: usio ž parach byŭ bolš šanavany za błazna, chaj i nia viedaŭ tych słovaŭ-klučoŭ da skarbonki haścinnaści syravara.

Niejak raz, kab adbić parachavu achvotu abirać jaho dzialanku, Jakub, streŭšy taho na vulicy, pachvaliŭsia, što ŭ syrnaj navucy taksama niešta kiemić i zaprapanavaŭ parachu pačastavacca admysłovym hatunkam, jaki Jakub maje pryhatavać nazaŭtra. Parach Johan pieraniaŭsia hetaj prapanovaj, i častavańnie pryznačyli na tuju ž hadzinu nastupnaha dnia. Basanožnik słyŭ nia tolki błaznam — usie viedali jaho j jak dobraha chvalko. Tamu jak ža byŭ ździŭleny parach Johan, kali ŭ vyznačanuju hadzinu ŭbačyŭ u siabie ŭ sieniach niechlamažuju postać Jakuba z pałatnianym kłunkam u ruce. Razharnuŭšy kłunak na stale, jon pabačyŭ ładny kruhlak biełaha syru ź ledź značnym, piaščotnym vodaram. Skaštavaŭšy trochi ź jaho małočnaha boku, parach až vočy zakaciŭ: jak błaznu ŭdałosia vyrabić taki vykštałcony smakolik i jak nazyvajecca hety hatunak?

— Niabožčyk, — zadavolena adkazaŭ Jakub i raspavioŭ, jak zakapaŭ śmietankovy kłunak u ziamlu j, adkapaŭšy na ranicu, prynios na kaštavańnie parachu.

Parach Johan splunuŭ, zaharnuŭ tkaninu ŭzad i pakazaŭ Basanožniku na dźviery.

Rassmaktaŭšy svoj kavałak užo na vulicy, Basanožnik usio ž pryznaŭ jaho, jak ništo sabie. 

Urešcie jon mieŭ i charčy na dzień, to nia duža pierajmaŭsia z takoha nieparazumieńnia.

Клас
1
Панылы сорам
0
Ха-ха
0
Ого
0
Сумна
0
Абуральна
0